Boks Wezuwiusza - Trening skokowy (1) |
|
|
|
Kiedy skończyłam ustawiać przeszkody, przyjrzałam się swojemu dziełu. Na placu był rozstawiony parkur klasy LL - wszystkie przeszkody miały równo po 80 centymetrów. Parkur miał 9 przeszkód: stacjonatę, oksera, murek, stacjonatę, triplebarre, szereg - stacjonata i okser, imitację rowu z wodą, oksera, stacjonatę. Pod ścianą postawiłam jeszcze kopertę na rozgrzewkę, miała jakieś 50, może 60 centymetrów. Po dokładnym sprawdzeniu trasy parkuru poszłam do stadniny, aby ściągnąć Wezuwiusza z pastwiska.
Zanim znalazłam się na pastwisku, poszłam po kantar, uwiąz i jakiś smakołyk, aby pomógł mi zwabić Wezuwiusza do siebie. Kiedy podeszłam do bramki pastwiska, ogier akurat skończył pić wodę. Na widok mojej wyciągniętej ręki, na której widniał cukierek, od razu do mnie podszedł, jednak - zanim wziął cukierka, parsknął, opluwając mnie resztkami wody z pyska.
- Wielkie dzięki, Wezu. - skwitowałam, gdy ten chrupał cukierka jabłkowego. Nałożyłam mu na głowę kantar, a potem przypięłam do niego uwiąz. Otworzyłam bramkę i wyprowadziłam z pastwiska Wezuwiusza. Drzwi od padoku pozostawiłam otwarte, ponieważ nie chciało mi się kręcić z młodym. Przy siodlarni, uwiązałam go przy stanowisku do siodłania. Sama poszłam po jego sprzęt. Wzięłam zielony czaprak wycięty, ochraniacze, siodło skokowe, ogłowie, wytok z napierśnikiem i kask na głowę dla siebie, który przyniosłam tu wcześniej z domu. Podeszłam do Wezuwiusza i położyłam cały sprzęt obok niego. Wróciłam się jeszcze raz do siodlarni po skrzynkę ze szczotkami i kosmetykami. Zaczęłam czyszczenie.
Najpierw wyczyściłam jego brązową sierść miękką szczotką. Był trochę zakurzony, ale oprócz tego, to nie był specjalnie brudny. Rozczesałam mu ogon palcami, aby nie wyrywać włosów, a potem grzebieniem jego grzywę, którą wczoraj równo przycięłam. Następnie, wyczyściłam mu wszystkie cztery kopyta. Szarpał się tylko trochę z prawą, tylną nogą, a tak to całe czyszczenie przeszło bez zarzutów - robimy postępy! Nasmarowałam mu kopyta smarem nawilżająco - nabłyszczającym i założyłam mu ochraniacze na nogi. Następnie, zabrałam się za wkładanie ogłowia - poszło bez problemów. Co, jak co - ale wędzidło przyjmuje bardzo dobrze. Do ogłowia doczepiłam wytok z napierśnikiem. Następnie, położyłam na grzbiecie Wezuwiusza czaprak, a następnie siodło. Pozapinałam najpierw wszystkie paski od czapraka, a potem od wytoku i napierśnika. Na koniec zapięłam popręg i Wezuwiusz był gotowy do pracy pod siodłem. Sama sięgnęłam po kask i nałożyłam go na głowę. Wspięłam się na barierkę i wdrapałam się na grzbiet mojego młodego rumaka. Dałam mu lekką łydkę i pojechaliśmy razem w kierunku parkuru.
Na miejscu dopięłam popręg i zaczęliśmy stępować dookoła parkuru. Pokazałam Wezuwiuszowi wszystkie - co do jednej przeszkody. Nie chciał podjechać do stacjonaty z płotkiem i falą, a także do rowu z imitacją wody, ale w końcu się przemógł. Trochę będę musiała się bardziej skupić na tych przeszkodach, skoro wyraża do nich aż taką niechęć. Ogier stępował sobie na luźnej wodzy, a ja w tym czasie trochę szlifowałam mój półsiad. Potem postępowałam sobie trochę także w półsiadzie, ale bez strzemion. A Wezuwiusz, cały czas, kluczył sobie między przeszkodami, każdej z nich przyglądając się z wielkim zainteresowaniem i uwagą. Kiedy moje nogi zaczęły odmawiać chęci do pracy, usiadłam i włożyłam nogi w strzemiona. Nabrałam wodze na kontakt i zatrzymałam Wezuwiusza do stój. Kiedy posłusznie się zatrzymał i stanął równo, poklepałam go i ruszyłam z powrotem do przodu. Wjechaliśmy na jedną woltę na lewo, dookoła strasznej stacjonaty, a potem na woltę w prawo dookoła rowu z imitacją wody. Wygięcia ma po tatusiu - sam, prawie idealnie wpisuje się w zakręt i bardzo łatwo jest mu ustawić głowę do środka. Poklepałam go i w narożniku ruszyliśmy kłusem.
Najpierw pokłusowaliśmy sobie dookoła, na lewo. Wezuwiusz ładnie zaczął się rozluźniać, a szedł bardzo ładnym, pośrednim tempem bez mojego działania wodzą czy siadem. Widać, że się młodych chłopak stara, zupełnie jak jego tata. Po rozkłusowaniu na lewo, zmieniłam kierunek na prawą stronę i zaliczyliśmy znowu parę kółek pośrednim kłusem. Widać i czuć było, z każdym okrążeniem w Wezuwiuszu rośnie ochota na przyśpieszenie tempa, ale delikatna pół parada go od tego skutecznie powstrzymywała. Teraz, zaczęliśmy jeździć po ósemce - co pół koła zmiana kierunku przez środek placu. Dodałam jeszcze do tego dodanie i skrócenie kłusa. Na jednej połowie dodany, na środku - pośredni i druga połowa rozpoczynana skróconym. Ogier bardzo ładnie odpowiadał na wszystkie moje sygnały związane z dodaniem, trochę był oporny w skracaniu, jak się już rozkręcił, ale dałam radę go opanować. Kiedy jechaliśmy w lewo i byliśmy w kłusie skróconym, usiadłam w siodło i jechałam w kłusie ćwiczebnym całe jedno okrążenie. Zmieniłam kierunek pół woltą i ponownie okrążyliśmy plac spokojnym, wolnym kłusem. Następnie, przeszłam do stępa, aby dać Wezuwiuszowi odsapnąć.
Po kilku minutach stępa na całkowicie luźnej wodzy, z powrotem nabrałam je na kontakt i wyjechaliśmy pod ścianę w lewą stronę. W pierwszym narożniku krótkiej ściany ruszyliśmy kłusem, a w kolejnym miało miejsce zagalopowanie.
- Hola, Wezu! - powiedziałam stanowczym, aczkolwiek delikatnym głosem, gdy gniady chciał się wyrwać przesadnym tempem przed siebie. Uregulowałam je chód i przegalopowaliśmy spokojnie jedno okrążenie. W narożniku, wjechałam na woltę w około oksera. Wezuwiusz ładnie wziął zakręt, ale musiałam pilnować jego uciekający na zewnątrz zad. Wjechaliśmy na środek, zatrzymałam go do kłusa i znów zagalopowałam - tyle, że tym razem na prawą stronę. Również przegalopowaliśmy całe okrążenie na tę stronę i zwieńczyłam je podwójną woltą, ponieważ młody podczas pierwszej szarpał głową i wyrywał się z zakrętu. Nie wiem co mu odbiło. W najbliższym narożniku, po wolcie, użyłam pół parady i zatrzymałam Wezuwiusza do kłusa, a po połowie okrążenia do stępa. Przed samymi skokami, należy mu się odpoczynek, więc dałam mu luźną wodzę.
Po około 6 minutach stępowania, z powrotem nabrałam wodze na kontakt. W narożniku za kłusowałam na lewą stronę i najechałam na niską kopertę. Do samej przeszkody dojechałam w pełnym siadzie, ale Wezuwiusz zapomniał o wskazówce ustawionej na kłus i wybił się przed nią. Ja wyleciałam mu na szyję, ale na szczęście szybko się pozbierałam. Najechałam jeszcze raz, tym razem anglezując i trzymając go mocniej na kontakcie. Teraz ładnie wskoczył w wskazówkę, a potem przeskoczył przez kopertę. Poklepałam go energicznie po szyi i najechałam z kłusa na kopertę jeszcze dwa razy. Oba skoki były ładne - pasowało nam, a Wezuwiusz nie wyrywał się do przodu. Postępowaliśmy jedno koło na prawo, a następnie znów ruszyłam kłusem, a potem galopem. Terasz naszym celem było skocznie przeszkody numer jeden z parkuru, stacjonaty - aby się rozgrzać przed skakaniem całości. Za pierwszym razem wybicie nastąpiło za szybko, ale młody nie zrzucił. Potem zaś poszedł blisko, ale już lepiej.
- No dobra, Wezu, koniec samowolki. - powiedziałam i wzięłam wodze na kontakt. Przy kolejnym najeździe wyraźnie to ja regulowałam tempo. Pasowało i skok był bardzo ładny, z odczuwalnym dla mnie zapasem (zrobiłam półsiad jakby to była przeszkoda 150 cm). Najechaliśmy jeszcze raz i już skok był całkowicie normalny. Przeszłam od razu do skakania dwójki, oksera. Do niego od początku ładnie mi się mierzyło i nie miałam żadnych problemów z Wezuwiuszem. Poklepałam ogiera po szyi i dałam mu odpocząć przed skakaniem całego parkuru. Stępowaliśmy głównie obok stacjonaty z płotkami i rowu z imitacją wody, aby jeszcze bardziej się oswoił. Wreszcie, przyszła pora na parkur. Na zawodach będzie konkurs dokładności, więc tu także pojedziemy jedynie na dokładność.
Zagalopowałam w narożniku i najechałam od razu na jedynkę, aby nie dać się rozkręcać Wezuwiuszowi. Jedynka poszła jak z płatka, owalny zakręt na dwójkę - tu podszedł bliżej niż się spodziewałam, ale skok sam w sobie był bardzo dobry. Najechaliśmy na murek, do którego nam pasowało, a Wezu myknął nad nim jakieś pół metra wyżej. I "straszna" stacjonata, nadszedł czas. Mocno pilnowałam Wezuwiusza łydkami i pchałam opornego siadem do przodu - zawahał się, ale skoczył. Poklepałam go po szyi. Skoczyliśmy następny w kolejności triplebarre, a potem szereg. W szeregu za wcześnie się wybił do stacjonaty, przez co zabrakło też trochę do oksera, ale obyło się na szczęście bez zrzutki. Nadszedł czas na przeszkodę, której obawiałam się najbardziej - i słusznie. Mimo tego, iż starałam się najbardziej jak mogłam, Wezu wyłamał. Sprzedałam mu bata w zad i najechałam jeszcze raz. Tym razem, on sam pruł do przodu jak wściekły i skoczył, ten mały rów. Poklepałam go po szyi znowu i skoczyliśmy ostatnie dwie przeszkody, stacjonatę i oksera. Na sam koniec jeszcze raz najechałam na rów, tym razem spokojniej i skok był jak najbardziej udany. Poklepałam Wezuwiusza po szyi i nagrodziłam głosem. Rozkłusowałam go, a potem występowałam na całkiem luźnej wodzy, sama wyjmując nogi ze strzemion.
Na stępowanie pojechaliśmy na rundkę po lesie. Zajęła nam ona nie całe 10 minut, więc szybko byliśmy w stajni z powrotem. Na miejscu zdjęłam całe oprzyrządowanie z mojego gniadego grubasa i włożyłam mu kantar. Poszliśmy na myjkę, gdzie schłodziłam mu nogi wodą, a następnie wyprowadziłam na pastwisko - aby się chłopak wytarzał porządnie (zrobił to zaraz po wejściu, jak ja go znam!). Sama poszła pastować i szykować sprzęt na zawody.
|
Dzisiaj stronę odwiedziło już 9 odwiedzający (11 wejścia) tutaj! |
|
|
|
|