Boks Wezuwiusza - Trening ogólny (1)
 

Strona główna
Carmabelle
Wezuwiusz
Treningi
=> Lonża z siodłem
=> Trening skokowy (1)
=> Teren grupowy
=> Trening ogólny (1)
=> Relacje (1)
Księga gości

Dopiero wczoraj wróciłam z dwu tygodniowych wczasów, a dopiero dziś wieczorem miałam czas na jazdę. Na pierwszy ogień poszedł Wezu, którego zdecydowałam się pojeździć około godziny 20.
Na padok przyszłam od razu z tranzelką. Tam mu ją założyłam i sprowadziłam do stajni, pod jego boks. Tam wyczyściłam jego kopyta i sierść, w miejscach gdzie będzie leżało siodło. Przełożyłam mu kantar przez głowę i poszłam po resztę sprzętu.
Wzięłam z siodlarni wycięty zielony czaprak i siodło skokowe. Kiedy przyszłam do Wezuwiusza, szybko go osiodłałam i byliśmy gotowi na nasz luźny trening. Wzięłam wodze w rękę i poprowadziłam ogiera w kierunku maneżu. Na miejscu była dopiero co wstawiona, nowa kłoda, przywieziona prosto z lasu, mała - bo mała - ale dzisiaj poskaczemy ją sobie na zmianę nogi. Weszłam na ogiera, opierając najpierw stopy na ogrodzeniu, a dopiero potem wkładając je w strzemiona. Dopięłam popręg i wydłużyłam puśliska o jedną dziurkę. Zaczęliśmy od stępowania na luźnej wodzy.

Stępowaliśmy tak dość długi czas. Miałam gdzieś wolty i inne ceregiele. Byłam nadal na tyle zmęczona, że nie chciało mi się nic i po kilku minutach stępa, zastanawiałam się co ja w ogóle robię dzisiaj na koniu. Zmieniałam tylko co chwilę kierunek pół woltami, aby choć trochę powyginać tego konia. Po jego chodzie w stępie, wyczułam, że gniady jest nieźle napakowany energią. Westchnęłam i stępowałam dalej, powoli nabierając wodze na kontakt. Podjechaliśmy z Wezuwiuszem do nowej kłody i dałam mu ją obwąchać. To znaczy, chciałam dać mu ją obwąchać, ale on jej praktycznie nie zauważył i prawie ją staranował.
- Kolejny niepraktyczny straszak. - mruknęłam sama do siebie i postępowałam dalej pod ścianę w lewo. Jedno okrążenie - pół wolta - i jechaliśmy już w prawą stronę. Takie bezmyślne ćwiczenie powtórzyliśmy kilka razy dla rozrywki i w końcu za kłusowałam Wezuwiuszem na lewą stronę.
Byłam przygotowana na zryw do przodu, ale jednak owy zryw się nie zdarzył. Pokłusowaliśmy zwykłym, równym tempem do przodu, bez żadnych rewelacji ze strony ogiera. Po zrobieniu jednego okrążenia wjechaliśmy na woltę, a potem na pół woltę w tym samym kierunku, zmieniając kierunek na prawą stronę. Zmieniłam nogę, na którą anglezowałam i jechaliśmy sobie dalej na luzie, przed siebie. Przejechałam parę razy w kłusie obok jakże strasznej kłody - zero reakcji z okazji Pana Ważniaka. Wyjechałam na ścianę w lewo i poćwiczyłam trochę z Wezem dodanie i skrócenie kroku w kłusie. Wydłużenie na długiej ścianie, skrócenie na krótszej i tak po trzy okrążenia, na obie strony. Czasem dodawałam jeszcze woltę, jak Wezuwiusz nie był zbyt chętny do skrócenia kroku po zapieprzaniu do przodu. Zupełnie jak tata. Zdecydowałam się przejść do stępa i dać mu ze dwa kółka odpoczynku przed galopem. Sama w tym czasie pomęczyłam swoje dupsko w półsiadzie, co tak czy siak dobrze mi zrobiło. Po złapaniu kilku oddechów, usiadłam w siodło i zagalopowaliśmy po chwili w lewą stronę.
I tutaj dopiero Wezuwiusz pokazał swój super zryw, do którego napakował tyle energii ile tylko dało się pomieścić. Wyskoczył do przodu z barankiem, tak, że wyleciałam mu na szyję, ale na szczęście utrzymałam i nie spadłam.
- Hooola, Wezyk. - powiedziałam twardo, lecz uspokajająco, próbując zatrzymać ogiera za pomocą półparady. W końcu wyregulowałam tempo do w miare normalnego i wjechałam na woltę, które pojechałam w półsiadzie, żeby go nie popędzać przypadkowo siadem. Przejechaliśmy całe kółko w galopie, ja głównie skupiałam się na uspokajaniu ogiera, a on na parciu do przodu. Wjechałam na jeszcze jedną woltę i na niej zatrzymałam gniadego łobuza do kłusa. Zrobiłam woltę w kłusie, potem pół woltę i w tym samym narożniku zagalopowałam wprawo. Tutaj na szczęście zrywu nie było, aczkolwiek tempo dość szybkie i bardzo energiczne. Po zrobieniu jednego okrążenia, wjechałam na woltę. Zadecydowałam na niej zostać i pokręciłam ich parę, raz zwiększając, a raz zmniejszając koło, a Wezuwiusz w tym czasie zwalniał tempo i uspokajał się. Kiedy uznałam Weza za spokojnego, wyjechałam na prostą, a potem przeszłam do kłusa i do stępa na odpoczynek.
Po złapaniu oddechu przez ogiera, znowu ruszyłam do przodu - kłusem w lewą stronę. W narożniku zagalopowałam i najechałam z daleka na kłodę, znajdującą się po środku. Mimo tego, iż Wezuwiusz wcześniej nie bał się przeszkody, chamsko się przed nią zatrzymał! Odjechałam z przed kłody i strzeliłam batem w zad ogiera. Nie miał wcale powodów do odmowy skoku, bo nawet odległość mu pasowała. Najechałam jeszcze raz, z batem na wędkę. Zamknęłam go wodzą i łydkami i pchałam mocno siadem w przód. Wyskoczył na kłodę chyba z metrowym zapasem, bo trochę mnie wyciągnął do przodu.Poklepałam go teraz po szyi i pojechałam jeszcze raz, spokojniej z lewej strony na kłodę. Wezuwiusz ładnie skoczył i spadł na poprawną nogę po skoku. Znowu został pochwalony. Najechaliśmy jeszcze cztery razy i tylko raz po przeszkodzie krzyżował tyłem, a poprawił to w galopie więc byłam z niego bardzo zadowolona. Po wykonanych skokach wykłusowałam i występowałam na całkiem luźnej wodzy. Przed wyjazdem z placu poklepałam go energicznie po szyi.

W stajni zdjęłam z niego siodło i tranzelkę, włożyłam mu kantar i poszłam mu obmyć nogi zimną wodą w myjce. Po wykonanej czynności zaprowadziłam Wezuwiusza do boksu, gdzie zaczął jeść kolacje z resztą koni.

 
Dzisiaj stronę odwiedziło już 15 odwiedzający (17 wejścia) tutaj!
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja