Boks Wezuwiusza - Lonża z siodłem
 

Strona główna
Carmabelle
Wezuwiusz
Treningi
=> Lonża z siodłem
=> Trening skokowy (1)
=> Teren grupowy
=> Trening ogólny (1)
=> Relacje (1)
Księga gości

Dzisiaj zaplanowałam pierwszą lonżę Wezuwiusza z siodłem. Przyjmuje już wędzidło, chodzi na nim na lonży, daje nogi. Pracujemy, pracujemy i z dnia na dzień jest lepiej. Wzięłam z siodlarni ogłowie, czaprak, siodło, lonżę i bat, a następnie skierowałam się ku padokowi, na którym stał cały zabłocony Wezu. Zaczynał padać deszcz, a on się oczywiście wytarzał. Wyjęłam z kieszeni cukierka i zacmokałam stając przy ogrodzeniu. Mały idiota podniósł głowę i spojrzał się na mnie, a następnie odwrócił zadem w drugą stronę i pomaszerował na drugi koniec padoku.
- Prosiak, nie koń! - mruknęłam pod nosem przełażąc przez ogrodzenie pastwiska. Kiedy mnie i Wezuwiusza dzieliło tylko jakieś 2 metry, ten zobaczył mnie i pokłusował w przeciwną stronę. Gdybym była w kreskówce właśnie z uszu leciałaby mi para, a w oczach pojawił się ogień. Jeszcze raz podeszłam do Wezuwiusza z wciągniętą przed siebie ręką, na której leżał cukierek. Ogierek wciągnął go szybko i już chciał uciekać, ale ku jego szczęściu (i mojemu też) zdążyłam go złapać za kantar. Naburmuszonego Wezuwiusza zaprowadziłam przed boks i tam przywiązałam go na lince.

Zaczęłam najpierw od próby odbłocenia jego brązowej sierści, lecz nie było to łatwe. To było niezmiernie trudne, zważając na to, iż Wezu cały czas się wiercił i obracał. W końcu, gdy całe błoto z ogiera przeniosło się na moje szczotki, zabrałam się za czyszczenie kopyt. To nam idzie bardzo sprawnie, Wezuwiusz posłusznie podaje wszystkie cztery, chociaż jedną rzecz wykonuje bez uprzykrzania się. Po wyczyszczeniu kopyt zdjęłam mu kantar z głowy, którą ogier automatycznie zadarł do góry. Wyjęłam z kieszeni cukierka, a kochany przekupny konik zniżył głowę tak, że zdążyłam ją złapać i, gdy on brał cukierka włożyć mu wędzidło do pyszczka. Poklepałam go po szyi i przełożyłam kantar prze głowę. Nałożyłam mu na grzbiet czaprak, a w zasadzie cienki potnik. Następnie sięgnęłam po siodło, bez strzemion, tylko z popręgiem. Dałam je Wezuwiuszowi obwąchać, potycać nosem, popatrzeć na nie. Następnie pogłaskałam go po grzbiecie i delikatnie ręką nacisnęłam na miejsce gdzie siodło będzie leżeć - zero reakcji. Powoli położyłam na ogierze siodło, a on zrobił płochliwy krok do przodu.
- Hola, Wezu! Uspokój się... - powiedziałam cichym i delikatnym głosem, aby uspokoić konia. Pogłaskałam go po szyi i sięgnęłam po popręg. Zapięłam go delikatnie, tak, że ogier prawie go nie wyczuwał. Poklepałam go i przypięłam lonżę do wędzidła. Zaczęło padać na dobre, dobrze, że tylko Wezuwiusz był wcześniej na pastwisku - chciałam, aby się wybiegał. Zważając na deszcz, poszliśmy stępem na krytą ujeżdżalnię.

Na miejscu poklepałam Wezuwiusza, podeszłam do jego boku z zamiarem podpięcia popręgu. Był spokojny, dał sobie maksymalnie umocować siodło. Pochwaliłam go, wręczając mu jego truskawkowego cukierka - jego ulubiony smak. Weszłam w środek koła i wydłużyłam lonżę, jednocześnie cmokając, a Wezyk ruszył stępem do przodu. Aby rozprostował kostki, chodził pięć kół na lewo, potem przepięcie lonży i pięć kół na prawo. Mam taką inną metodę lonżowania co do niego, bo jak chodzi tylko w kółko, to się robi niegrzeczny. Po rozstępowaniu ponownie zmieniłam kierunek lonżowania i podniosłam bat do góry, jednocześnie wydając komendę.
- Kłus! - powiedziałam zdecydowanym tonem do ogiera. Ten ruszył, pięknym lekkim kłusem. Zawsze byłam zakochana w ruchu Wezuwiuszowatych. Kłusował bite piętnaście kółek bez przerwy - aż tyle miał chęci do biegania. Następnie zatrzymałam go do stępa, zrobił jedno koło w stępia i zmieniłam kierunek lonżowania. Kolejne piętnaście kółek na prawą stronę. Samowolka dla Weza, nie regulowałam mu tempa, tylko po prostu dałam biegać. Do stępa, jedno okrążenie i zmiana kierunku. Galop! Ach, barany, bryki, barany, bryki - tak wyglądało pierwsze okrążenie galopu. Dałam mu się wybiegać do woli, a trwało to dość długo, nim sam, z własnej inicjatywy się zatrzymał. Zmiana kierunku i znów to samo w prawo, tyle, że już spokojniej. Dałam mu się wygalopować, a następnie wykłusować i występować. Pochwaliłam go głosem i poklepałam w drodze do stajni.

Na miejscu zdjęłam jego sprzęt, wręczyłam jeden smakołyk i rozczesałam grzywę wraz z ogonem, czego nie zrobiłam przed treningiem. Na chwilę wtuliłam się w jego futerko i nagle naszły mnie wspomnienia z Wezuwiuszem I... Wstawiłam Dwójkiego do boksu i sama poszłam na najdalsze pastwisko, gdzie leżał Wezu. Gdy byłam na miejscu, położyłam się na ziemi obok miejsca, gdzie spoczywał bohater... Łzy pociekły mi po policzkach.

 
Dzisiaj stronę odwiedziło już 11 odwiedzający (13 wejścia) tutaj!
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja